"Londyn" Edwarda Rutherfurda must readem dla każdego anglofila!





Dziś recenzja książki. Wiecie, że nienawidzę pisać recenzyj, ale czuję, że to mój jako anglisty obowiązek, aby przybliżyć innym ucztę każdego bibliofila, jaką stanowi ta książka.
Książkę dostałam w prezencie w marcu zeszłego roku, i tak czekała 14 miesięcy, aż do niej dojrzeję. Uwielbiam czytać, ale jej wymiary przytłaczają. Nie da się jej wziąć do torebki, żeby np. poczytać w autobusie czy w kolejce u lekarza. Nie da się czytać na leżąco. Ilość stron oznaczała w moim wypadku przykucie się do niej na ponad 2 tygodnie, a tego nie lubię.
Poza czytaniem mam kilka innych zainteresowań, którym staram się codziennie poświęcić nieco czasu: jakiś kurs online, blog, serial, ćwiczenia na dywanie, żeby utrzymać status quo, ćwiczenia na poziomie C1/C2. A na to wszystko mam czas dopiero od 21.00 wieczorem. Wtedy zwykle nie mam już sił, ale to inna sprawa. Nawet moje kropki musiałam odłożyć na później. Żeby dać radę z tym wszystkim, mam sama ze sobą umowę, że czytam 50 stron dziennie. No więc to oznaczało jakieś 3 tygodnie z jedną książką!!! A ponieważ kartki są tu większe, niż w przeciętnych książkach, to tak naprawdę wychodziło tyle, ile w innych książkach ok 75 stron. W związku z tym już mi się nużyło czytanie "Londynu" - o czym informowałam na insta - i czekałam na koniec. Choć jednocześnie jest to bardzo frapująca lektura. Moim zdaniem zyskałaby, gdyby był podzielona na 3 tomy.







Książka obejmuje czasy od właściwie chyba Pangey  (Pangei?) do roku 1997. Na początku mamy opis, jak tworzyła się wyspa Brytania przez epoki geologiczne, trudny nieco do wyobrażenia, przynajmniej dla mnie. Potem następuje przeskok w czasie aż do 54 r.p.n.e, kiedy to na wyspie pojawili się Rzymianie. I tak to leci. Autor wybiera najciekawsze punkty zwrotne w historii Wielkiej Brytanii, a na tym historycznym tle przedstawia splecione ze sobą losy kilku rodzin. Na końcu książki znajduje się drzewo genealogiczne tych rodów, dzięki czemu wygodnie jest je śledzić, ale mnie się oni wszyscy zaczęli mieszać już przy roku 1295, czyli dość wcześnie.






To prawdopodobnie oznacza, że się starzeję, bo pamiętam, że jako nastolatka uwielbiałam śledzić drzewa genealogiczne, a najbardziej lubiłam, przysięgam, że zupełnie przypadkowo!, to:

coś tam dopisywałam jak widzicie, niesiona na fali fantazji, ale te daty raczej wzięte z sufitu są :)


tutaj u góry jest nawet jakiś dopisek 'uciekł' :D 


A naprawdę wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będę mieć coś wspólnego w życiu zawodowym z językiem angielskim. Miałam być pisarką lub przewodnikiem turystycznym lub prowadzić kiosk z gazetami.

Rozwój Londynu jest tu więc pretextem do przyjrzenia się historii Zjednoczonego Królestwa. Książka naszpikowana jest wybornymi ciekawostkami, które docenią anglofile. Mamy tu i coś o języku, i wyjaśnienie pewnych zwyczajów. Po prostu raj, byłam w czytelniczo-anglofilskim niebie.
Historia UK jest przebogata, a autor nie starał się chyba ograniczać, a i tak ominął całe połacie wydarzeń, np. Wojna Dwóch Róż jest ledwo wspomniana. Znajdziemy w niej ciekawostki znane chyba jedynie najpilniejszym absolwentom filologii i uczestnikom olimpiady Krzyżanowskiego, a przyznam się, że dopiero z tej książki dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak Kamień  Londyński (shame on me???).

Po lekturze "Londynu" masz ochotę zwiedzać to miasto z tym nieporęcznym tomiszczem w ręku, i mówię Wam - kiedyś to zrobię, choćbym miała koczować na dworcu Victoria Station - albo innym!

W książce wspomniano m.in. o Wilhelmie Zdobywcy i Bitwie pod Hastings, bardzo szczegółowo opisano budowę Tower - mnóstwo ciekawostek konstrukcyjnych!, podano etymologię kilkunastu angielskich słów i nazw geograficznych, m.in. można prześledzić cały proces ewoluowania nazwy London. Jest też o pochodzeniu Chelsea oraz nazw zakończonych na -ham, -hythe (chociaż kto miał okazję uczyć się z BJ Thomasa "Advanced Vocabulary & Idiom", to nie będzie zaskoczony tą wiedzą - ja to pamiętam z tej właśnie książki), jest etymologia Easter od bogini Eostre. Są elementy wiedzy administracyjnej - jak kształtował się podział administracyjny, jak wyglądała struktura chłopstwa pańszczyźnianego, niewolników, wolnych chłopów. Jest o zabytkach materialnych, np. Tkanina z Bayeux. Bardzo jasno autor wytłumaczył skąd się wziął tytuł Chancellor of Exchequer i co to Pipe Rolls, oraz dlaczego monety brytyjskie nazywają się tak, jak się nazywają. Mamy też wyjaśnienie pochodzenia nazwiska Plantagenet oraz dokładny opis wydarzeń prowadzących do powstania Magna Carty. Jesteśmy świadkami budowy London Bridge, dowiadujemy się o impulsie do stworzenia Opowieści Kanterberyjskich, a także odkrywamy jak tworzono herby. Jest cały rozdział poświęcony dżumie - zawsze mnie to fascynowało! Inny rozdział to szczegółowe przedstawienie powstania teatru Globe. Jest o Wielkiej Armadzie, małej epoce lodowej i zmianach, jakie pociągnęła za sobą. Dowiadujemy się, skąd się wziął czas Greenwich. Jesteśmy świadkami tworzenia Giełdy Londyńskiej i Banku Londyńskiego, pierwszych towarzystw ubezpieczeniowych i pierwszej policji. No więc jest tam prawie wszystko. Nie ma nic o pierwszych królach, zabrakło mi o wykorzystaniu dzieci w kopalniach, jak to opisywał Dickens (jest tylko maleńka wzmianka), a co najgorsze, i tego nie mogę odżałować - NIE MA NIC O TITANICU!!! ⛵⛵⛵

Nie uważam się za wybitnego znawcę tematu, ale ignorantem też nie jestem, a jednak o wielu rzeczach słyszałam po raz pierwszy. Uważam, że to lektura obowiązkowa dla każdego nauczyciela angielskiego, pomaga zrozumieć historię, kulturę, tradycje, obyczaje, język, inspiruje do dalszych poszukiwań i zgłębiania tematu. WYBITNA!!!





Komentarze

  1. Przekonałaś mnie, obecnie nadrabiam zaległości w klasyce literatury angielskiej i zaraz po Sadze rodu Forsyte'ów zabieramsię za Londyn

    OdpowiedzUsuń
  2. No po takiej recenzji nie mam innego wyjścia jak kupić i czytać.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty